U mnie święta minęły bardzo dobrze :) Troszkę się rozleniwiłam i zrobiłam małą przerwę od pisania. Jednak już wracam z nową energią. Dzisiaj zapraszam was na recenzję książki "Wszystkie jasne miejsca", która wywarła na mnie duże wrażenie.
Doceńcie to, że wyszłam na dwór. Ryzykowałam spotkanie z dzikami.
"Theodore Finch codziennie rozmyśla nad różnymi sposobami pozbawienia życia, jednocześnie nieustannie szuka czegoś, co pozwoliłoby mu pozostać na tym świecie.
Violet Markey żyje przyszłością i odlicza dni do zakończenia szkoły. Marzy o ucieczce z małego miasteczka w Indianie i od rozpaczy po śmierci szkoły.
Kiedy Finch i Violet spotykają się na szczycie szkolnej wieży, sześć pięter nad ziemią, nie do końva wiadomo, kto komu ratuje życie. A gdy ta zaskakująca para zaczyna pracować razem nad projektem geograficznym, by określić "cuda" Indiany", ruszają - jak to określa Finch" - tam, gdzie poprowadzi ich droga: w miejsca maleńkie, dziwaczne, piękne, brzydkie i zaskakujące. Zupełnie jak życie.
Wkrótce tylko przy Violet Finch może być sobą - śmiałym, zabawnym chłopakiem, który wcale nie jest takim wariatem, za jakiego go używają. I tylko przy Finchu Violet zapomina o odliczaniu dni, a zaczyna je przeżywać. Uczy się żyć od chłopaka, który pragnie umrzeć."